poniedziałek, 30 lipca 2012

ROZDZIAŁ 36

Obudziły mnie czyjeś pocałunki na szyi. W sumie czyjeś? Nie .. One były Louisa.
-Wstawaj śniadanie. - szepnął mi do ucha.
-Mmm. - przeciągnęłam się i zobaczyłam, że mój mąż przyniósł mi do łóżka posiłek. - Co się stało?! - spytałam.
-Nic, nie mogę od czasu do czasu zrobić mojej żonie śniadania do łóżka? - spytał.
-No oczywiście, że możesz, ale nigdy tego nie robiłeś.
-To teraz się to zmieni.
-Która godzina? - spytałam gryząc grzankę.
-Po 12. - odpowiedział.
-CO?! - krzyknęłam.
-Spokojnie. Leah zjadła śniadanie, potem poszliśmy na spacer, zakupy, a teraz śpi.
-Jesteś kochany. - pogłaskałam go po policzku.
Owinięta kołdrą dalej zajadałam śniadanie zrobione przez Louisa. Nagle spośród wszystkiego jedzenia ujrzałam czerwone pudełeczko. Otworzyłam je, a w nim był złoty pierścionek.
-Nie zapomniałeś. - powiedziałam i otarłam łzy ze wzruszenia.
-Jak mógłbym zapomnieć? Już rok jesteśmy małżeństwem. - powiedział.
Pocałowałam go namiętnie w usta.
-Otwórz moją szafkę nocną. - powiedziałam do niego.
Odwinął starannie zapakowany prezent. Był to srebrny zegarek. Długo mi zajęło wybieranie tego prezentu dla niego.
-To dlatego wtedy w sklepie pytałaś się mnie czy mi się podoba. - zaśmiał się.
-Musiałam się upewnić, że nie palnę jakieś gafy. - uśmiechnęłam się.
-Musisz się ogarnąć, spakować jakieś najpotrzebniejsze rzeczy. - powiedział.
-A po co?
-Niespodzianka. - uśmiechnął się tajemniczo.
-Dobrze. A Leah już spakowałeś? - spytałam.
-Nie. Ona zostanie z Danielle i Liamem. Już się zgodzili.
-Ale jak Ty to sobie wyobrażasz? - jak zwykle zadawałam milion pytań na raz.
-To jest nasza rocznica i nie bój się, jedziemy tylko na jedną noc. Jutro wrócimy pod wieczór. Nic się jej nie stanie. - uspokoił mnie.
-Jesteś pewien? - spytałam.
-Tak. Nie był bym pewien gdybym zostawił naszą córkę Harremu, bo jest trochę zwariowany, ale do Liama i Danielle mam pełne zaufanie co do dzieci. - uśmiechnął się.
-No dobra. - zgodziłam się.
Szybko spakowałam jakieś ciuchy, kosmetyki, potem się ogarnęłam. Po godzinie byłam gotowa.
Zeszłam na dół i wzięłam na ręce Leah.
-Na pewno to żaden kłopot dla Ciebie i Liama, że się nią zaopiekujecie? - zwróciłam się do Danielle.
-Spokojnie, damy sobie radę, nie panikuj. Dziś jest wasz wieczór. - zaśmiała się przyjaciółka.
-To my jedziemy. - powiedział Lou.
-A to już? - zdziwiłam się.
-Tak. - zaśmiał się.
-Co Ty kombinujesz Tomlinson? - spytałam.
-Zobaczysz. - pocałował mnie w policzek.
Ucałowałam mocno córkę, ciężko mi było ją zostawiać, ale po kilkunastu minutach Louis wziął mnie stamtąd siłą. Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy.
-Powiesz mi gdzie mnie porywasz? - spytałam.
-Nie, ale powiem Ci, że to jest spory kawałek i jakieś 4 godziny drogi przed nami.
-Louis ! Ja chcę wiedzieć. - zdenerwowałam się.
-Kocham Cię. - zakończył, a ja nie miałam serca już go męczyć. Chyba wiele wysiłku go to kosztowało. Zaczęłam się cieszyć tym co mam w tej chwili. Spojrzałam na moje dłonie, na jednej obrączka i pierścionek zaręczynowy, a na drugiej dzisiejszy. Czy ja przypadkiem nie wygrałam męża na loterii?
-------------------------
Od czwartku już mnie nie będzie więc mam pytanie. Czy ktoś by chciał przez jakieś dwa (no może nie całe) tygodnie go prowadzić? Daję komuś z was szansę, aby włożył tu swoją pracę! Dajcie mi szybko znać.
moje gg: 38890774


kissonme


xx

niedziela, 29 lipca 2012

ROZDZIAŁ 35


kilka dni później

Wróciliśmy do własnego domu. O dziwo było tam posprzątane, była cisza, był spokój. Położyliśmy małą, która była zmęczona po locie. Obie też nie tryskaliśmy energią. Opadliśmy zmęczeni na kanapie w salonie i zaczęłam rozmowę:
-Trzeba coś zrobić dla Leah. Za dwa tygodnie kończy roczek.
-Urządzimy jej najlepszą imprezę na świecie. - Lou zaczął się ożywiać. - Zaprosimy chłopaków, dziewczyny, moich rodziców, siostry.
-To wspaniale. - uśmiechnęłam się. -Szkoda, że moi rodzice nie będą na pierwszych urodzinach wnuczki. - posmutniałam.
-Oni też będą. Kupimy im bilety i zostaną jeszcze na święta. Co Ty na to? - powiedział.
-To doprawdy miłe z Twojej strony, ale mama jak co roku spędza święta z babcią i resztą rodziny. Nie stać ani ich ani mnie żeby ich tu wszystkich pomieścić, opłacić im lot i wyżywienie. To na prawdę ogromna rodzina.
-Jak to Ciebie nie stać? Od kiedy to jesteś Ty? Przecież moje konto jest tak samo moje jak i Twoje, więc nie wiem o co Ci chodzi. - był lekko wkurzony.
-Zrozum, nie chcę, abyś Ty cały czas za wszystko płacił. Chcę iść do pracy i się usamodzielnić. Nie chcę być od Ciebie zależna.
-Posłuchaj, nigdy nie broniłem Ci pracy, więc jak chcesz to możesz iść, ale ... - przerwałam mu.
-Wiesz, że teraz tego nie zrobię, bo studiuję i mamy dziecko, ale potem zatrudnię się w jakieś aptece.
-Tak więc w czym problem?! - wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
-Nie chcę, aby ktoś myślał, że Cię wykorzystuję. - odparłam i oparłam się o kanapę.
-Jesteśmy małżeństwem, a w małżeństwie wszystko jest wspólne. - klęknął przede mną i ucałował obie moje dłonie. - Proszę Cię nie rozmawiajmy o pieniądzach. To co ja zarabiam jest tak samo moje jak i Twoje i koniec tematu.
-Dobrze, ale co do świąt, to wątpię, że się zgodzą. Babcia jest staroświecka i ma już swoje lata. Nie wsiądźcie do samolotu. Ale jeżeli chodzi o rodziców i o urodziny Leah to nie pogardzę jakimiś biletami dla nich. - uśmiechnęłam się.
-I tak ma być. - pocałował mnie namiętnie. Jego ręce zaczęły błądzić po moim ciele, ale nie dane było nam nacieszyć się sobą, bo Leah zaczęła płakać.
-Pójdę po nią. - oderwałam się od niego i poszłam na górę. Nasza córeczka się uspokoiła i w salonie zaczęła bawić się klockami. Gdy próbowała włożyć klocek w kształcie koła w otwór do kwadratu Loui zaczął ją kamerować, bo to było bardzo zabawne. Jej mina pierwszy raz była taka skupiona.
-Moooooom. - krzyknęła i rozpłakała się. Oboje staliśmy w bezruchu. Nasza Leah powiedziała pierwsze słowo. Łzy spływały mi po policzkach, Lou też się wzruszył.
-Na kamerowałem to. - odparł z dumą.
Podeszłam do małej i ją przytuliłam. Byłam z niej bardzo dumna.
Chłopacy wrócili późnym wieczorem, gdzie nasza córka już spała. Od progu Lou zaczął im mówić i pokazywać filmik z jej pierwszym słowem.
-Jest taka zdolna jak wujek Harry. - powiedział Loczek, gdy usiadł przy stole i jadł odgrzewaną lazanię.
-Chciałbyś. Ona te geny odziedziczyła po mnie. - wytrącił się Zayn.
-Nie prawda! Trzeba przyznać, ale inteligencie ma po mnie. - powiedział z pełną buzią Niall.
-Przestańcie! - zaśmiałam się. - Może urodę odziedziczyła po tacie, ale mądra jest tak jak jej mama, o czym świadczy jej pierwsze słowo. - zaśmiałam i poszłam na górę.
-Może odprężymy się, co? - poczułam dłonie na moich biodrach. - Dawno tego nie robiliśmy. - Louis zaczął całować mnie po szyi. Obróciłam się przodem do niego i już po chwili byliśmy w samej bieliźnie ...
------------------------
Ten rozdział dedykuję dla unromanticgirl, która wytrwale komentuje zarówno to jak i opowiadanie o Harrym.
Widzę, że dobrze idzie wam komentowanie, tak więc:
6 komentarzy = nowy rozdział :)


kissonme


xx

czwartek, 26 lipca 2012

ROZDZIAŁ 34


-Chyba zaraz umrę. - zwróciłam się do Louisa. - Dlaczego to tak długo trwa?
-Musimy być cierpliwi. Spokojnie. - pocieszał mnie, choć sam był w kiepskim stanie.
-Dziękuję Ci. - wyszeptałam.
-Za co? - spojrzał na mnie dziwnie.
-Za to, że jesteś. Jesteś najlepszym mężem i ojcem na świecie. - powiedziałam i się rozpłakałam. Nie wiem ile razy płakałam przed ostatnie 24 godziny.
-Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. - powiedział i mocno mnie do siebie przytulił. Delikatnie musnął moje usta, a potem ucałował w czoło.
-Państwo Tomlinson. - podszedł do nas lekarz.
-Co z naszą córką? - zerwałam się.
-Wszystko w porządku. To tylko grypa. Zostawimy ją jeszcze na jeden dzień, jutro z samego rana możecie ją Państwo zabrać do domu. - kamień spał mi z serca.
-Czy my ... my ... czy możemy iść już do niej? - spytałam pełna łez.
-Oczywiście. - lekarz się uśmiechnął, a ja pociągnęłam Lou za rękę i biegliśmy do sali, gdzie była nasza córeczka. Gdy weszliśmy leżała w łóżeczku taka bezbronna. Spała. Była podłączona do kroplówki. Jej mała rączka była taka kruchutka, a jej buźka strasznie blada.
-Moje słoneczko. - powiedziałam szeptem i podeszłam do niej. Pogłaskałam po główce, którą pokrywały ciemne włosy.
-Wiedziałem, że nasza córka jest silna. - powiedział Louis.
-Ja też nigdy w to nie zwątpiłam. - uśmiechnęłam się przez łzy, tym razem łzy szczęścia.
Siedzieliśmy tak z Lou aż do późnego wieczora.
-Jedź do domu, prześpij się. - powiedział. - Rano z nią przyjadę.
-Nie. Wytrzymam jeszcze. - odparłam.
-Uwierz mi dam sobie radę. - zapewniał mnie.
-Nie znasz polskiego, a jak będzie trzeba zawołać lekarza? - spytałam.
-Jak się zacznę drzeć to każdy przybiegnie. - zaśmiał się. - Na prawdę dam sobie radę, daj mi szansę. - poprosił.
-Dobra, ale dzwoń jak tylko coś się będzie działo. - odparłam i wstałam z krzesła, aby założyć kurtkę.
-Obiecuję. - zapewnił mnie. - Leć już. Kocham Cię. - powiedział i dał mi buzi. Spojrzałam na spokojną Leah, która wcale nie była aż tak grzeczna, gdy się obudziła jak do niej przyszliśmy. Ale nie miałam jej tego za złe. Miała wenflon w rączce, pokuli ją po paluszkach, aby pobrać krew. Wyciągnęłam mój telefon i miałam tam mnóstwo nieodebranych połączeń od chłopaków i od Daniellle oraz Kim. Zadzwoniłam do Kimberlly i opowiedziałam o wszystkim.
-Uff to dobrze, że nic jej nie jest. Od wczoraj sprawdzamy w internecie czy coś wiadomo co z Leah. - powiedziała przejęta przyjaciółka.
-Uwierz mi ja też się bałam. Myślałam, że ją stracę. - głos mi się załamał. - Chyba dziś pierwszy raz doświadczyłam co tak na prawdę znaczy być matką. - powiedziałam szczerze.
-Jesteś najlepszą mamą pod słońcem, a Louis to najlepszy tata. Właśnie, a jak on się trzyma? - spytała.
-Został z małą w szpitalu, a mi kazał jechać do domu się przespać. Mam wyrzuty sumienia, bo sam jest zmęczony. - odpowiedziałam.
-Spokojnie, on  da radę. Do zobaczenia. - powiedziała.
-Na razie. - zaśmiałam się i rozłączyłam.
Potem zadzwoniłam do Dan, która też bardzo się niepokoiła. Widać, że strasznie martwiła się o Leah. Wykręciłam numer do Nialla, który ledwo dał mi dojść do słowa. W sumie nie on jeden, bo chłopcy z nim byli i na przemian zadawali przeróżne pytania. Gdy ich uspokoiłam, że jest w porządku, wreszcie mogłam pojechać spokojnie do domu. Moja mama siedziała w kuchni i robiła kolację.
-A gdzie Louis i mała? - spytała.
-Leah wypiszą rano ze szpitala, a Louie kazał mi się wyspać. Pośpię jakieś dwie, trzy godziny i pojadę do niego. Sam jest biedny zmęczony. - powiedziałam z troską.
-Najpierw zjedz. Przyszykuję Ci tu ciepłą zupę to mu zawieziesz, biedak pewnie nie jadł nic. - odparła.
-Dobrze mamo. Wstanę za 3 godziny, odgrzeję ją i wleję do termosu.
-Sama to zrobię, nie zasnę. - zastrzegła się rodzicielka.
-Mamo, już wszytko dobrze. - przytuliłam się do niej.
-Idź spac dziecko. - powiedziała, a ja poszłam na górę z kanapką w ręce.
Nastawiłam budzik i tak jak stałam położyłam się spać. Te trzy godziny zleciały mi na prawdę szybko. Gdy zwlekłam się z łóżka, poszłam się odświeżyć i już po 20 minutach byłam w kuchni.
-Wyspałaś się? - spytała mama.
-Nigdy nie byłam tak zmęczona. Nawet, gdy mam teraz Leah lepiej się wysypiam, bo ona spokojnie śpi całą noc. Teraz dopiero zdarzyło się coś takiego.
-To jest właśnie bycie matką. - powiedziała moja mama.
-Wiem i uwierz mi, że zrozumiałam to.
Mama dała mi talerz zupy pod nos i kazała zjeść. Sama zaczęła szykować wszystko Louisowi. Dała jeszcze drugie danie, talerze, sztućce.
-Jejku, jakie to ciężkie. - powiedziałam, gdy dźwignęłam reklamówkę, którą dała mi mama.
Pojechałam do szpitala w dużo lepszym humorze. Gdy weszłam do sali, gdzie leżała moja córka bardzo się zdziwiłam. Była 3:38 a ona była na rękach Lou.
-Miałaś spać. - powiedział.
-Daj mi ją, przywiozłam Ci obiad, a po za tym Ty też musisz odpocząć. - uśmiechnęłam się. Postawiłam siatkę na stoliku, który był w salce, a potem wzięłam Leah na ręce.
-Obudziła się i nie chciała zasnąć. - powiedział na usprawiedliwienie mąż.
-Zaraz ją uśpię. - pocałowałam małą w główkę.
Zaczęłam ją kołysać, aż w końcu jej oczka się zamknęły i odpłynęły w krainę snów.
-Dałbym sobie radę, na prawdę. - powiedział Louis.
-Widzę, że głodny byłeś, nawet nie miałeś okazji wyjść coś zjeść. A po za tym na prawdę się wyspałam. Teraz Twoja kolej. - szepnęłam do niego.
Usiadł przy łóżeczku Leah i oparł o nie głowę. Nie musiałam długo czekać aż zaśnie. Słodko razem wyglądali. Jestem prawdziwą szczęściarą, że posiadam takiego wspaniałego męża i równie wspaniałą córkę.
-----------------
Tak jak obiecałam, było 5 komentarzy jest nowy rozdział. Teraz, aby był kolejny, musicie zrobić dokładnie to samo!


kissonme


xx

poniedziałek, 23 lipca 2012

ROZDZIAŁ 33


Poszliśmy całą rodziną na cmentarz. Mieliśmy być tu jeszcze przez tydzień. Było strasznie zimno, więc z Louisem postanowiliśmy wracać do domu, aby mała się nie przeziębiła.
W domu zaparzyliśmy sobie gorącej herbaty i siedzieliśmy przed telewizorem z Leah, która była na moich kolanach. Gdy zrobiła się marudna, Lou ją wykąpał, a potem wspólnie ukołysaliśmy ją do snu. Szybko nam  poszło, więc, mój mąż wpadł na pomysł nocnych amorów.
-Louis, przecież Leah śpi w łóżeczku, zaraz obok naszego łóżka! – powiedziałam przytomnie. – A po za tym rodzice zaraz przyjdą. Pewnie zahaczyli o dom babci i tam siedzą.
-Czyli do końca naszego wyjazdu nie będzie seksu? – popatrzył się na mnie z wyrzutem.
-Wynagrodzę Ci to tylko jak wrócimy do domu. – usiadłam na niego okrakiem i lekko ugryzłam go w ucho. – Ale musisz być cierpliwy. – wyszeptałam.
-Jak mam być cierpliwy skoro tak bardzo mnie podniecasz? – spytał łapiąc mnie za pośladki.
Pocałowałam go namiętnie, gdy nagle usłyszeliśmy płacz Leah. Oboje zerwaliśmy się jak na komendę i podbiegliśmy do córki. Wzięłam ją na ręce i poczułam, że jest strasznie rozpalona.
-Trzymaj, idę po termometr. – podałam mężowi córkę i poszłam do kuchni po apteczkę. Gdy schodziłam do domu weszli rodzice. Widząc moją przerażoną minę zaczęli dopytywać co się stało.
-Leah ma gorączkę. – odparłam i zaczęłam szukać termometru. Gdy go znalazłam pobiegłam na górę, a ona cały czas płakała. Włożyłam termometr pod jej pachę, a Lou mocno ją trzymał bo strasznie się wyrywała. Wyszło, że ma 39 stopni gorączki. Nie wiedzieliśmy co zrobić, nie mieliśmy żadnych leków na zbicie gorączki u tak małego dziecka.
-Jedziemy do szpitala. – zakomunikowałam. – Ubieraj się. Powiedziałam do Lou, a sama zaczęłam ubierać dziecko.
Gdy byliśmy gotowi, wzięłam kluczki do mojego samochodu.
-Jest zatankowany? – spytałam Taty.
-Tak. – powiedział. – Może jechać z Wami? – spytał.
-Nie. – odparłam.
-Na pewno jesteś w stanie prowadzić samochód? – spytał łagodnie Lou.
-Tak. – pokiwałam głową. –Włóż małą do fotelika i jedziemy.
W samochodzie córka strasznie płakała, mimo że Lou próbował ją  czymś zająć. Siedział z tyłu, a ja patrzyłam w lusterką na wykrzywioną twarz mojej córeczki. Serce mi się krajało, bo nie wiedziałam co z nią jest.
Na miejscu wparowaliśmy jak torpedy, ale jak to polscy lekarze, kazali nam czekać. Byłam na skraju załamania nerwowego, bo moja córka nie mogła się uspokoić, coś jej było, a ja nie umiałam jej pomóc. Wreszcie, gdy nas przyjęli, doktor dokładnie ją zbadał.
-Musimy jej zrobić badania, na razie nie jestem w stanie powiedzieć co jej jest. Może być to grypa, angina, a nawet sepsa.
-Sepsa?! – krzyknęłam. Lou nie wiedział o co chodzi.
-Zabierzemy państwa córkę na badania, a państwo możecie udać się do bufetu, albo poczekać na korytarzu. – odparł lekarz.
Wyszliśmy z gabinetu i usiedliśmy na krzesłach. Lou trzymał kurteczkę Leah. Rozpłakałam się.
-Powiedz co powiedział lekarz. – odparł spokojnie.
-Że to może być zwykła grypa, angina, albo co najgorsze .. sepsa. – zaszlochałam jeszcze bardziej. Lou mocno mnie przytulił, a z mojego płakania wyrwał mnie dźwięk telefonu. Była to moja mama z pytaniem co się stało. Ledwo zdołałam jej powiedzieć, a ona od razu zaoferowała, że przyjedzie i się rozłączyła. Po pół godzinie razem z tatą byli na miejscu, a my nadal nie wiedzieliśmy co jest z naszą Leah.
-Lekarz kazał czekać. – powiedział Louis.
Moja niecierpliwa i rozgoryczona mama poszła do jego gabinetu, z zamiarem dowiedzenia się czegoś, ale nic nie wskórała.
Po kilku godzinnym oczekiwaniu lekarz oznajmił, że nasze dziecko musi zostać w szpitalu na obserwacji.
-Możemy ją zobaczyć? – spytałam pełna nadziei wskazując na siebie i Louisa.
-Oczywiście, ale tylko wy, bo jesteście jej rodzicami. – powiedział. Pokierowaliśmy się do sali, gdzie była nasza mała brunetka i usiedliśmy na krzesłach, które tam stały. Leżała sama, może to i dobrze.
-Podaliśmy jej leki na zbicie gorączki, jutro się dowiemy co to wywołało. Miejmy nadzieję, że to się nie powtórzy. – powiedział na koniec lekarz.
Czuwaliśmy przy niej całą noc. Rodzice byli na korytarzu i co jakiś czas wchodzili przynosząc nam kawę. W końcu udało nam się namówić ich do powrotu do domu. Obiecali, że przyjadą z samego rana.
O 4 nad ranem Leah się obudziła i znowu czułam, że jest strasznie rozpalona. Zaczęła głośno płakać, poszłam po lekarza, a ten szybko zawołał pielęgniarki, które zabrały moje dziecko.
-Musimy zrobić dokładniejsze badania, bo te nic nie wykazały, a chcę być w 100 % pewny, bo widzę, że chyba coś ją jeszcze boli. Proszę tu zaczekać. – powiedział i już go nie było.
Znowu zaczęłam płakać, myślałam, że oszaleję. W myślach prosiłam Boga, aby nie zabierał mi tego daru, który mi prawie rok temu zesłał na świat.
--------------------
Nie było 7 komentarzy, ale proszę. To z okazji 2 lat naszych chłopców. Sto lat ! 

5 komentarzy = nowy rozdział

kissonme

xx

ROCZNICA

2 LATA <3

ACH TEN CZAS SZYBKO MIJA ... :)


kissonme

xx

niedziela, 22 lipca 2012

czwartek, 12 lipca 2012

COŚ ODE MNIE.

A więc martwi mnie to wasze komentowanie, a raczej nie komentowanie tego bloga. Mam tu 15 obserwatorów i powinno być min. 15 komentarzy, a jest zaledwie 1 i to od anonimowej osoby. Więc jeżeli tak to ma wyglądać tego bloga nie będzie, nawet nie będzie zakończenia, tylko zakończę na tym rozdziale, który jest. Nie chcę abyście pisali mi pochwały (chociaż nie zaprzeczę są one bardzo miłe), ważne jest WASZE zdanie, które staram się cenić, chociaż wiem, że czasem moje odpowiedzi do waszych komentarzy mogą być nieco niemiłe. Więc jeżeli chcecie następny rozdział proszę o więcej komentarzy, w innym wypadku skończy się to na tym rozdziale, który jest.

kissonme 


xx

poniedziałek, 9 lipca 2012

ROZDZIAŁ 32


2 miesące później

-Louis spakowałeś wszystko? Masz bilety, nasze paszporty, bagaże podręczne? - spytałam po raz enty dziś mojego męża.
-Tak. - powiedział z udawanym spokojem.
Tak to jest, gdy się wyjeżdża całą rodziną. Przyjęli mnie do szkoły, na razie szło mi bardzo dobrze. Akurat było wolne, więc mogliśmy polecieć do Polski, do mojej rodziny. Święta mieliśmy spędzić tutaj, co było dla mnie smutne, ale musiałam się z tym pogodzić.
-Możemy już jechać, chodź. - powiedział do mnie Lou.
-Dobra tylko pożegnam się ze wszystkimi. - odparłam i pobiegłam do salonu.
-Ems spóźnimy się!
-To tylko chwila. - odparłam.
Podeszłam do wszystkich, po raz kolejny powiedziałam, co zostawiłam im w lodówce.
-Kochamy Cię, ale chyba na was już pora. - powiedział Harry.
-Chyba na koniec chcesz oberwać. - powiedziałam.
-Żartowałem. - zaśmiał się.
Przytuliłam się do Danielle, która obiecała razem z Kim, że będą ich pilnować.
-Uważajcie na siebie. - powiedziała przyjaciółka.
-Jasne, wy też. - uściskałam ją. Mogłam ją ściskać do woli, jak się okazało, nie była w ciąży.
Podeszłam do Kimberlly, która siedziała obok Zayna. Przytuliłam ją i chwilę tak trwałyśmy.
-Ems na prawdę się spóźnimy! - poganiał mnie Lou.
-Już idę! - krzyknęłam.
Przytuliłam jeszcze wszystkich i poszłam do wyjścia. Weszliśmy do taksówki, która zawiozła nas na lotnisko. Przeszliśmy przez różne odprawy, dobrze tylko, że nasza córka spała. Oczywiście bez fanek i reporterów się nie obyło.
Gdy siedzieliśmy już w samolocie, Louis zaczął zamawiać jedzenie.
-Ty się z Niallem na żołądki zamieniłeś? Jesz jak nie wiem. - powiedziałam zdegustowana.
-Nie, po prostu nie jadłem śniadania, bo nie zdążyłem, a Ty nie raczyłaś zrobić kanapek na drogę. - odgryzł się.
Miał rację. Zrobiłam im wszystkim jedzenia na tydzień, a dla nas zapomniałam coś zrobić na drogę.
-Przepraszam, jestem strasznie zakręcona. - powiedziałam.
-Nie przesadzaj. Patrz na naszą córkę. - wskazał na nią.
-Wiem, jest śliczna. - odparłam.
-Po Tatusiu. - powiedział Lou.
-Chciałbyś. - wystawiłam mu język.
-Jesteś ładna, ale akurat ona jest do mnie podobna.
-Błagam Cię, chyba oczu nie masz.
-Jak tak bardzo chcesz to możemy postarać się o rodzeństwo dla Leah. Następne dziecko, na pewno będzie podobne do Ciebie. - szepnął mi do ucha.
-Lou! - krzyknęłam. -Nie chcę mieć więcej dzieci. - powiedziałam cicho.
-Ale dlaczego? - zaczął się dopytywać.
-Musimy o tym teraz rozmawiać?
-Tak.
-Bo mam teraz szkołę i w ogóle. Może za jakieś kilka lat, ale na pewno nie teraz.
-Obiecaj mi, że Leah nie będzie jedynaczką. Wiesz, że chciałbym mieć też synka. - powiedział spokojnie.
-A co jeśli drugie dziecko też będzie dziewczynką? - spytałam.
-To będziemy się starać, dopóki nie będzie chłopczyka. - powiedział.
-I chcesz, abym była wielka, gruba z rozstępami tak?
-Nigdy taka nie będziesz. - pocałował mnie w policzek. - A nawet gdyby, to będę Cię tak samo kochał. Liczy się to co masz w środku, a nie na zewnątrz.
-Oh Lou, nie słodź mi tak. - powiedziałam i pocałowałam mojego męża w usta.