wtorek, 8 maja 2012

ROZDZIAŁ 24


4 miesiące później, 1 grudnia.

Nie mogę uwierzyć, że to tak szybko minęło. Niedawno żegnałam się z moim Lou, a za jakieś dwa tygodnie będziemy razem. I to nie we dwójkę, ale we trójkę. Wszystko dla malucha było już przygotowane. Z racji tego, że mi się nudziło, poszłam pomóc mamie, która właśnie wróciła z zakupów.
-Zostaw to, ciężkie jest. - mówiła, lecz ja nie słuchałam.
Rozpakowywałam kolejne produkty, gdy nagle poczułam coś mokrego w rozkroku. Wyglądałam jakbym się zesikała.
-Mamo, co to jest ?! - zrobiłam dziwną, ale przestraszoną minę.
-Wody Ci odeszły, jedziemy do szpitala.
-Dzwonię po Danielle, bo Kim jest w szkole. - powiedziałam.
Zbliżyłyśmy się do siebie i mogłam ją nazwać swoją przyjaciółką. Odebrała od razu.
-Możesz mnie zawieźć do szpitala? - zapytałam na wstępie.
-Co się stało? - spytała.
-Rodzę. - powiedziałam.
-Zaraz będę. - rozłączyła się.
-Chodź, usiądź tutaj. - powiedziała mama.
-Muszę zadzwonić do Louisa.
-Jak będziesz w szpitalu to to zrobisz. Gdzie masz torbę podręczną? - spytała.
-Na przedpokoju. Nie, dzwonię do niego teraz. - postawiłam na swoim i zaczęłam wybierać numer mojego chłopaka. Nie odbierał. Dzwoniłam cały czas, lecz gdy przyjechała Danielle odpuściłam sobie. W samochodzie napisałam smsa do Kim, że wody mi odeszły i, że pojechałam do szpitala.
Gdy byłyśmy już na miejscu, przyjęli mnie od razu. Poszliśmy do jakieś bardzo przytulnej sali, musiałam przebrać się w szpitalną koszulę. Mama z Danielle siedziały na krzesłach.
-Boże dlaczego on nie odbiera?! - denerwowałam się.
-Pewnie są zajęci. - uspokajała mnie przyjaciółka.
-Obiecał, że będzie odbierał zawsze. - łzy spłynęły mi po policzku. Czułam wcześniej skurcze, ale nie bolały mnie tak jak teraz. Lekarz przyszedł i powiedział, że to dopiero początek.
-Masz dopiero 3 centymetry rozwarcia. Spokojnie. - poklepał mnie po ręce.
Kolejne godziny były dla mnie torturą. Nawet nie miałam ochoty dzwonić do tego mojego, pożal się Boże męża. Nagle do sali wparowała Kim.
-Uff zdążyłam. - powiedziała.
-Co Ty tu robisz? - zrobiłam wielkie oczy.
-Muszę być na porodzie mojej przyjaciółki. - uśmiechnęła się i przytuliła mnie.
Ból stawał się nie do zniesienia.
-Podaj mi ten telefon. - powiedziałam do Kim.
-Ja do niego zadzwonię. - starała się mnie uspokoić.
-Nie. Ja to zrobię. - warknęłam, a ona posłusznie wykonała moje polecenie. - Jak zwykle nie odbiera. - posmutniałam.
-Daj ten telefon i się nie denerwuj. Poinformuję go. Teraz Ty i dziecko jesteście najważniejsi. - pogłaskała mnie po ręce Danielle, a ja uległam.
Pod wieczór  mogłam przeć. Nie sądziłam, że to takie trudne! Lekarz mówił mi, że jest mi łatwiej, bo jestem wysportowana, a ja zastanawiałam się jak radzą sobie kobiety, które nie są ?! Po kilku godzinach, o 2 w nocy urodziłam śliczną córeczkę. Spojrzałam na nią. Była taka drobna i niewinna. Taka podobna do Louisa. Miała jego nos i oczy. Zabrali ją na badania oraz na kąpiel.
-Już po wszystkim. - przytulił mnie lekarz, a ja płakałam. - Gratuluję. - uśmiechnął się i wyszedł. Czekałam z utęsknieniem na córkę. Nie wiedziałam jeszcze jak dam jej na imię. Przywieźli mi ją po godzinie.
Moja mama wciąż płakała ze szczęścia, ja też, a dziewczyny były ze mną co w tym momencie było dla mnie najważniejsze. Wzięłam ją na ręce. Była taka krucha i delikatna. Wtuliła się w moją pierś, a mi po policzkach spłynęły łzy.
-Musi ją Pani nakarmić. Już pani pokazuję. - zaczęła objaśniać mi pielęgniarka. To było dziwne, a zarazem zabawne uczucie.
-Możecie iść. - powiedziałam do Danielle, Kim i mojej mamy. - Jesteście zmęczone, ja też. Bez sensu, abyście siedziały tu do rana. I tak zrobiłyście dla mnie dużo, że byłyście przy tym porodzie.
-Na pewno dasz sobie radę? - spytały.
-Tak. - uśmiechnęłam się.
-Wpadniemy jutro.
-Będziemy czekać. - pomachałam im i popatrzyłam na moją córeczkę, która leżała w szpitalnym łóżeczku. Nie wiedziałam jak dać jej na imię. Pomyślałam o Leah albo Catellynn, ale nie wiedziałam czy Louisowi się spodoba. Położyłam się na łóżku, sięgnęłam po telefon. Miałam kilkadziesiąt połączeń nieodebranych od Louisa. Mimo że była 4 nad ranem zadzwoniłam do niego. U niego na pewno była normalna pora.
-Cześć. - powiedziałam.
-Hej skarbie. Co się stało, że tak dzwoniłaś? Ale czekaj najpierw ja. Muszę Ci coś powiedzieć. - w jego głosie można było wyczuć ekscytację.
-No mów. - odparłam.
-Będę na porodzie. Wracam za kilka dni.
-Nie będziesz.- powiedziałam zła.
-Jak to? Dlaczego?
-Bo poród się skończył półtorej godziny temu.
-Co?! - krzyknął. -Boże jak to? Przecież miałaś urodzić 14!
-Ale urodziłam dziś. A Ty gdybyś odebrał telefon może byś zdążył, bo w szpitalu leżałam od południa.
-Ems, przepraszam ...
-Daj spokój, zawiodłeś mnie. Nie mam ochoty z Tobą gadać. - chciałam się rozłączyć, ale Louis zaczął coś mówić. -A zapomniałabym. Masz córkę. - teraz dopiero zakończyłam rozmowę.
Wyłączyłam telefon. Położyłam się do łóżka i zasnęłam. Rano obudziła mnie córka, bo była głodna. Pielęgniarka przyszła i pytała o moje samopoczucie.
-Wszystko dobrze. - odpowiedziałam.
-A jak będzie miała na imię? - wskazała na małą.
-Nie wiem, muszę to jeszcze uzgodnić z mężem. - uśmiechnęłam się, choć wcale nie było mi do śmiechu.
Potem przyszła moja mama z owocami, soczkami i bóg wie jeszcze czym.
-A Louis już wie? - spytała.
-Wie, zadzwoniłam do niego. - mruknęłam niechętnie.
-Zła jesteś?
-Tak, bo obiecał mi. Zapewniał, że będzie przy porodzie i powiedział, że zawsze odbierze telefon. A jak byłby na koncercie to miałby wyłączony. Skończmy temat, nie mam ochoty o nim rozmawiać. - ucięłam.
-A jak dacie na imię mojej wnuczce? - spojrzała na nią.
-Nie wiem mamo. Muszę niestety uzgodnić to z Louisem. To też jego córka.
Koło południa wpadły dziewczyny. Mała była bardzo spokojna, robili mi mnóstwo zdjęć. Późnym popołudniem wbiegł do sali zdyszany Louis. Akurat trzymałam na rękach dziecko.
-Boże to moja córka! - krzyknął.
-Nie drzyj się tak. - warknęłam.
-To my pójdziemy, a wy posiedźcie trochę sami. - powiedziała Danielle i już ich nie było. Louis podszedł do mnie niepewnie. Miał ogromnego miśka, bukiet róż i czekoladek.
-Przepraszam. Zawiodłem Cię, ale nawet nie wiesz jak ja żałuję, że mnie wtedy nie było. - posmutniał.
-To był jedyny dzień, w którym tak na prawdę Cię potrzebowałam. - powiedziałam nie patrząc na niego.
-Czyli codziennie jestem Ci zbędny, tak?
-Nie to miałam na myśli. Z resztą nie ważne. Jestem zmęczona, mógłbyś już iść?
-Nie, chcę spędzić trochę czasu z córką. Właśnie jak dałaś jej na imię?
-Nie dałam jeszcze. Czekałam na Ciebie. Jakieś propozycje?
-Nie mam, a Ty? - spytał.
-Leah albo Catellynn.
-Leah będzie idealnie. - powiedział Louis. - Leah Tomlinson. - powtórzył i podszedł do małej. - Mogę? - spytał niepewnie.
-Co się głupio pytasz, przecież sama ze sobą jej nie mam. - zaśmiałam się.
Wziął ją na ręce i tak słodko razem wyglądali. Sięgnęłam po aparat i zrobiłam im zdjęcie. Louis cały czas powtarzał jej, że jest najważniejsza, że jest jego oczkiem w głowie. Nie mogłam się na nich napatrzeć.
-Długo się będziesz jeszcze na mnie gniewać? - spytał.
-Nie, chodź tu. - powiedziałam, on przysunął się bliżej, a ja złożyłam soczysty pocałunek na jego ustach.
-Kocham Cię. - powiedzieliśmy sobie w tym samym momencie, a mała Leah uśmiechnęła się.

6 komentarzy:

  1. świetny, kiedy następny ?
    Zapraszam do mnie
    http://up-all-night-kate.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy następny rozdział ?? *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem, dopiero wróciłam z trzydniowej wycieczki.

      xx

      Usuń